logo

Weronika Nowakowska - świadomy rodzic młodego sportowca

Wychowywanie małego sportowca nie jest prostym zadaniem. Rodzic musi mierzyć się nie tylko z emocjami dziecka, ale również (a może przede wszystkim) – swoimi. Jak wspierać swoją pociechę w podążaniu sportową ścieżką? W jaki sposób rozmawiać o sukcesach i porażkach? M.in. o tym rozmawiała Monika Pyrek z Weroniką Nowakowską – biathlonistką, trenerką rozwoju osobistego oraz mamą bliźniaków.

O czym usłyszysz w tym odcinku podcastu?

Wskazówka: kliknij na wybrany link, aby przeskoczyć do odpowiedniego fragmentu nagrania.

Podcast do poczytania

Monika Pyrek: Bycie rodzicem, to nie jest łatwe zadanie. Od naszego zaangażowania zależy, na kogo wyrośnie nasza pociecha. Sport może w tym odegrać bardzo ważną rolę, bo pozwala nabyć wiele umiejętności, które przydają się w każdej dziedzinie życia. Naprawdę w każdej. Zdarzają się jednak momenty kryzysowe. O nich chciałabym porozmawiać z Weroniką Nowakowską – wybitnym sportowcem, biathlonistką, trenerką rozwoju osobistego, ale też komentatorką sportową. I co najważniejsze – mamą bliźniaków, czyli kryzysy występują w podwójnej skali, jak się domyślam. Witam Cię, Weroniko.

Weronika Nowakowska: Witam Cię, Moniko. „Double trouble”, tak mówią rodzice (śmiech). 

Mam taki „double trouble”, ale z opóźnieniem czteroletnim. A co dopiero, jak dzieje się to w jednym czasie (śmiech). 

Da się to ogarnąć. Myślę, że Pan Bóg zsyła na nas tyle, ile możemy znieść. 

Słuchając naszej rozmowy w naszym poprzednim podcaście pomyślałam sobie, że naprawdę ogromnym wyzwaniem jest, podjąć decyzję w trakcie kariery sportowej, o tym, że chce się zostać mamą i mieć w dalszym ciągu nadzieję na powrót do sportu. Mi się to nie udało. Podjęłam decyzję, że czas na macierzyństwo nadejdzie po zakończeniu kariery. Powrót wydawał mi się wtedy arcytrudny. Dla mnie wszystkie sportsmenki, które wracają po ciąży, są mistrzyniami świata. Jak Ty to  ogarnęłaś?

Moniko, nie potrafię Ci na to odpowiedzieć. (śmiech) Czasami sama się nad tym zastanawiam. Niezwykłe było to, że zostając wicemistrzynią świata i brązową medalistką mistrzostw świata, niespełna rok później poinformowałam wszystkich, że chcę się starać o dziecko, w związku z czym chcę zrobić przerwę macierzyńską. Tak, aby przechodzić ciążę, urodzić dziecko i mieć pełny rok do przygotowań do Igrzysk Olimpijskich w Pjongczang. I powiem Ci szczerze, że super to sobie zaplanowałam.  Wszystkich poinformowałam. Szybko udało mi się zajść w ciążę. Natomiast wielkim zaskoczeniem było, kiedy okazało się, że w brzuszku dzidziusie są dwa. 

Plan był taki, że po rekonwalescencji, po ciąży, będę podróżować z dzidziusiem, z mężem, na zmianę z moją mamą, która się zadeklarowała się, że pomoże. Myślałam, że będę i trenować, i mieć dziecko przy sobie. Będziemy mieszkać w pokojach hotelowych, przemieszczać się moim samochodem. Po czym okazało się, że w brzuchu są dwa dzidziusie. I to wszystko, co sobie tak skrupulatnie zaplanowałam, totalnie się zmieniło. Nagle się okazało, że moje osobowe auto nie wystarczy. Że muszę mieć busa. Że hotelowy pokój nie wystarczy, muszę mieć apartament z dwiema sypialniami. Że jedna osoba do opieki nie wystarczy, że muszę mieć dwie. Że oczywiście będą to ogromne koszta. Do tego oczywiście podwójna ciąża z rozstępem mięśnia prostego brzucha i wszelkimi konsekwencjami, które są z tym związane. Nagle się okazało, że mój powrót do sportu może nie być taki prosty. Ale był to też piękny sprawdzian dla mnie i mojego męża. Również sprawdzian moich sportowych marzeń, czy ja na pewno tego chcę. Ale też ogromne wsparcie od mojej rodziny, które wówczas otrzymałam. Ogrom organizacji. Szukania środków, gdyż było to ogromne przedsięwzięcie również pod względem finansowym. 

Nie chcę jednak powiedzieć, że się udało. Na to wszyscy zapracowaliśmy. W efekcie wróciłam do sportu na swoich warunkach. Mimo, że nie wróżono mi powrotu na igrzyska olimpijskie i zrobienia kwalifikacji olimpijskiej, to jednak zdołałam to zrobić, wystartowałam w Pjongczang. A jak ja to zrobiłam? Z perspektywy czasu – nie mam pojęcia. Byłam permanentnie niewyspana, zmęczona, ale jednocześnie szczęśliwa. I dziś nie boję się tego powiedzieć, bardzo dumna. 

Nie ma rzeczy niemożliwych dla mam. Tak bym to skwitowała. 

Tak, dokładnie (śmiech).

W naszej poprzedniej rozmowie pokazywałyśmy wiele korzyści, jakie niesie ze sobą uprawianie sportu, na podstawie między innymi Twojej pięknej historii sportowej. Dziś chciałabym stworzyć wspólnie mini przewodnik dla rodziców. Głównie opierając się tym razem na Twoich doświadczeniach jako coach, choć rola mamy też będzie bardzo ważna. Wszystkie badania pokazują, że to matki podejmują decyzję o zapisaniu dzieci na zajęcia sportowe. Dlatego chciałabym połączyć te Twoje dwie role – mamy i coacha, żeby stworzyć mini porady dla rodziców, nie tylko mam. 

Często w rozmowach między rodzicami pojawia się takie zdanie: „Moje dziecko nie umie przegrywać.” Do momentu, kiedy dzieciom wychodzi wszystko, to się nad tym nie zastanawiamy. Wszak sami nie lubimy przegrywać. Problem uświadamiamy sobie w momencie, gdy przychodzi ta pierwsza porażka i dziecko sobie z nią nie radzi. Jak reagować, zwłaszcza po porażce dziecka i jak przygotować go na taką sytuację? 

Po prostu rozmawiając o porażce. Niby wiemy, że porażki są, ale omijamy je szerokim łukiem. Dziecko idzie na zawody, jednak my nie rozmawiamy o tym, że ono może przegrać. Warto o tym mówić, że jest to normalny element bycia w sporcie. Że jest to w ogóle normalny element życia. Żeby nie wychowywać naszego dziecka w poczuciu, że sport będzie przynosił wyłącznie serie sukcesów. Warto komunikować, że będzie przynosił również porażki. W którymś momencie może ich być wiele. To jest pierwsza i najważniejsza rzecz: nie bać się o tym mówić. Ale nie o to chodzi, żeby dzieci czuły napięcie, że mogą ponieść porażkę, ale żeby miały przynajmniej wstępną świadomość, że to jest normalny element gry i że tego mogą doznać w każdym momencie, bo popełnią błędy, np. techniczne, czy taktyczne. Czasami mogą zrobić wszystko dobrze, ale tego dnia ktoś był po prostu lepszy. 

Warto więc o porażkach rozmawiać i odkłamać mit niezłomnego sportowca, który doświadcza tylko pasma sukcesów. Tak nie jest. My, którzy byliśmy w zawodowym sporcie, wiemy, że porażek jest czasem po drodze więcej, niż sukcesów. Jednak wszyscy zapamiętują sukcesy. Trzeba mówić o porażkach i o tym, że to jest normalne. Porażka ma być lekcją. 

W jaki sposób o tym rozmawiać? Ważna rada, żeby odczekać. W momencie, gdy dziecko kończy turniej, mecz, zawody, często jest w ogromnych emocjach i ma do tego prawo. Wystarczy, żebyśmy przyjrzeli się sobie w różnych sytuacjach życiowych, np. w pracy, kiedy targają nami silne, trudne emocje, poczucie zawodu, niezadowolenia, złości. To nie jest dobry moment, by tłumaczyć, że porażka jest OK. Dajmy więc dziecku trochę czasu. Pozwólmy, żeby dziecko ochłonęło.

Kiedy już zaczynamy rozmawiać wtedy z dzieckiem, to przekażmy mu komunikat: „możesz czuć to, co czujesz. To jest OK. Zazdrość, złość, gdy ktoś naruszy twoje granice, na to, że nie masz tego, na co pracowałeś, co chciałeś mieć.”  Zazdrość informuje nas o tym, że ktoś ma coś, czego my w tym momencie nie mamy. Ważne jest tłumaczenie dzieciom, że różne emocje, które się pojawiają, są normalne, że to się zdarza. Nie atakowanie dziecka słowami „przestań się wściekać, to jest normalne” itd. W ten sposób pogłębiamy te trudne emocje, pojawia się wtedy poczucie wstydu. A więc dać dziecku zrozumienie. Następnie odczekać. Czasami wystarczy odczekać do powrotu do domu, a czasem i 24 godziny. To jest umowny czas, kiedy możemy zacząć rozmawiać z dzieckiem o tym, co się wydarzyło. Warto też zapytać dziecka: „czy masz gotowość, aby pogadać o tym. Czy chcesz rozmawiać.” Dziecko na początku może nie chcieć się komunikować i warto to też uszanować. Nie próbować na siłę wszystkiego rozwiązać. Dać mu to przeżyć, skoro tego potrzebuje.

Wrócę do naszego życia dorosłego. Kiedy my jesteśmy po trudnej rozmowie z szefem, po porażce, nie od razu chcemy z wszystkimi o tym rozmawiać. Trochę chcemy przemyśleć swój smutek, zreflektować się. Dopiero później mamy gotowość, żeby z kimś o tym rozmawiać lub znaleźć rozwiązanie. 

Jak już rozmowa pojawi się, warto zadać pytania: „jak ta lekcja może ci się przydać w życiu. Co sądzisz o swojej wczorajszej grze”. To nie jest rozmowa o wyniku, że przegrałeś. Lepiej będzie: „Dlaczego możesz czuć się zadowolony, mimo to, że przegrałeś.” Albo: „Co myślisz, czy dystansowanie się do porażki jest ważne”. To są pytania, które otwierają dyskusję. Coś więcej, niż „wygrałem-przegrałem”, „jestem zadowolony-niezadowolony”. To jest szalenie ważne. 

A czy zwycięstwo może być stresujące? Co mówić o sukcesie? Pamiętam, że jako młoda zawodniczka, w wieku 21 lat, całkiem nieoczekiwanie również dla siebie, poprawiłam rekord Europy i miałam go zaledwie 7 czy 8 dni. Ale pamiętam te dni, jako wyjęte z życia. Ja się przestraszyłam, że mogę być sportowcem na topie. Ogrom telefonów, zaproszeń, przerósł moje możliwości. Później to rzeczywiście siedziało mi w głowie. Bałam się nie tyle wygrywania, ale też tego, co może się dziać po. Czy trzeba więc też przygotować dziecko na zwycięstwo?

Jak najbardziej tak. Wrócę do tego, że warto rozmawiać. Zadać pytanie: „Co czujesz wobec sytuacji, która się właśnie wydarzyła? Jak się z tym czujesz? Jakie emocje są w tobie?” Bardzo ważne w roli rodzica, jest tworzenie bezpiecznego środowiska dla dziecka. Tworzenie miejsca i relacji, w której mały i duży sportowiec czuje się bezpiecznie. Kiedy przyjeżdża z zawodów po porażce czy sukcesie. Miejsce, w którym może być sobą, a nie sportowcem i dzielić się swoimi myślami, powiedzieć: „Mamo, boję się”. Bo ten stres, który się pojawia, często jest podyktowany jakąś presją. Że za chwilę muszę znowu wyjść na tartan i wykonać tak samo dobry skok, bo wszyscy tego ode mnie oczekują. Jak ważne jest to, żeby swojej mamie, tacie, siostrze, bratu, móc powiedzieć „boję się”. Często nie dajemy sobie prawa do publicznego wyrażania emocji, które w nas są. Poczucie presji, strachu przed porażką, zawodem, pojawia się po sukcesie, bo wiemy, że za tydzień, miesiąc, dwa, znowu musimy wyjść na arenę i skoczyć równie dobrze, albo jeszcze lepiej. 

Prowadzę fundusz stypendialny i często moi podopieczni pytają mnie o moje doświadczenia, o stres startowy, bezpośrednio przed wyjściem na zawody. Albo jest dużo dyscyplin sportowych, które wymagają utrzymania koncentracji przez długi czas. U mnie tak było. Zawody długo trwały, oczekiwało się na swój skok. Miałam przypadłość, że kalkulowałam, która będę w najgorszym wypadku. I to dla mojego umysłu było katastrofą. Jak zaczynałam tak myśleć, lądowałam na ostatnim miejscu. W pracy z psychologiem sportowym dużo czasu poświęciliśmy, by wyeliminować takie złe myślenie. 

To jest oczywiste, normalne i zdarza się w każdej dyscyplinie. Strach przed porażką. To, do czego my dążymy jako trenerzy mentalni, czy psychologowie sportu, to umiejętność bycia „tu i teraz”. Do tego służą różne techniki mindfullness. Ale też koncentracja na sobie i na zadaniach. To jest oczywiście trudne na dużych zawodach, dużej arenie, gdy dużo się dzieje dookoła. Tym trudniej jest zachować koncentrację na siebie i zadaniu. Ale to wyłączenie myśli „co się wydarzy, który/która będę na zawodach” i zamiast tego włączenie:„co ja mam zrobić, by wykonać dobry skok.”. 

Bardzo się przydają różnego rodzaju rytuały. Szczególnie w takich sportach jak Twój, kiedy długo się czeka na skok. W tym czasie skaczą inni, ta tabela się zmienia, nasze miejsce się zmienia. Warto się zaopiekować sobą w tym czasie. Wypracować rytuały np.”o tej godzinie wychodzę na rozgrzewkę. Robię to i to”. To pozwala zająć umysł, żeby skoncentrować się na sobie samym, a nie na arenie. Obserwowanie, kiedy skaczą nasi konkurencji, tworzyłoby ogromne emocje. Więc  kwestia odcięcia się od tego.

Często też słyszymy komunikaty „nie stresuj się”. Jak mam się nie stresować (śmiech). Od 10 lat pracuję na jakieś rezultaty. Mam wyjść na arenę i 10 lat zostanie zweryfikowane.

To są automatycznie wypowiadane hasła. Kwestia zaakceptowania tego, że ten stres jest OK. 

Bo stres pojawia się w sytuacji, gdy za chwilę będzie się działo dla nas coś ważnego. Na to składają się wszystkie aspekty, wydzielają się hormony, które pozwalają nam wykonać ten skok. Chodzi więc o to, żeby nie walczyć ze stresem, ale nauczyć się z nim być. Że nie musi on odgrywać roli pierwszych skrzypiec. Ten stres oznacza wyłącznie, że za chwilę wydarzy się coś ważnego.

Pomyślenie sobie o stresie, jako o czymś normalnym, co się pojawi i że może być pomocny. Adrenalina powoduje, że mamy więcej siły, jesteśmy bardziej eksplozywni, szybciej reagujemy na sygnał startowy. Pokazanie, że stres jest potrzebny już zmienia świadomość. Nauczenie „dilowania” tym stresem. I tu wkraczają techniki mildfullness i rytuały pomiędzy seriami. Np. „idę na rozbieganie. Teraz będę rozwiązywał sudoku. A teraz będę robił ćwiczenia oddechowe.” Zatem poukładanie dnia startowego tak, aby cały czas opiekować się sobą. Żeby głowa była zajęta aktywnościami, które będą służyć później temu, żebyśmy osiągali optymalny stan. Ja mówię na to „bycia makaronem al dente”. 

Czasem stresu nie ma wcale, więc wychodzimy  rozgotowani. A później „jak to się stało, że przegrałem/przegrałam. Nawet nie wiem kiedy.” Zabrakło uważności. Albo z kolei wychodzimy napięci, twardzi, w efekcie nasze wyczyny nie są najlepsze. Szukałam sposobów więc, jak być takim „makaronem al dente”. Każdy dzień też jest inny, więc trzeba się czasem schładzać. Wtedy przydatne są ćwiczenia medytacyjne, oddechowe, żeby się trochę uspokoić. A z kolei czasem czujemy się zamuleni, zmęczeni, bez adrenaliny i stresu. Wtedy może przydać się np. muzyka rockowa, mnie to pobudza. Ważne jest więc poznanie siebie, co można zrobić, aby tym „makaronem al dente” być. 

A co powiedzieć rodzicom przed zawodami? Istnieje coś takiego, jak „klub oszalałych rodziców”. Wyraźnie go słychać na stadionach. Słyszałam, że niektóre kluby wręcz wprowadzają zasady zachowania właśnie dla rodziców podczas zawodów. Spotkałam się też z opinią psychologów sportowych, którzy przekonywali, że obecność rodzica na zawodach, dla dziecka jest bardzo stresujące. I pytanie do Ciebie: czy z punktu widzenia i sportowca, i rodzica, i coacha, czy tak rzeczywiście jest? Zanim odpowiesz, chciałam opowiedzieć o swoich doświadczeniach.

Z jednej strony rozumiem tą opinię. Mój tata był pierwszy raz na moich zawodach, gdy miałam 29 lat. I były to mistrzostwa świata. Wcześniej tata mnie przekonywał, że on nie chce przelewać na mnie swoich nerwów. Ja z kolei wtedy się stresowałam organizacyjnymi sprawami. Czy dotrze, czy sobie językowo poradzi, bo mistrzostwa były w Berlinie. I rzeczywiście pod tym względem budziło się poczucie odpowiedzialności za niego. 

Ale z innej strony, jako dla doświadczonej zawodniczki, bardzo ważna była obecność mojego męża na zawodach. Był jednocześnie moim menedżerem, więc przebywał w pracy. Ale ten kontakt wzrokowy upewniał mnie, że będzie dobrze. Potrzebowałam mrugnięcia od niego, żeby zbudować pewność siebie. Jako rodzic nie potrafię sobie wyobrazić, że nie będę obecna na zawodach moich synów. Chociaż widzę czasem, że moje dziecko się przy mnie rozkleja. Jak na to patrzysz? Czy obecność pomaga? Przeszkadza? I jak się zachowywać podczas zawodów dziecka?

Odpowiem ulubionym tekstem psychologów: to zależy. To zależy od dziecka. Są dzieci, które lubią, aby ich rodzice byli na stadionie. Obecność rodziców dobrze im robi, tak jak Tobie dobrze robiła obecność Twojego męża. Takie dzieci też są.

Z moich doświadczeń moich osobistych, ale i tych wyniesionych w pracy z zawodnikami, stety-niestety dla większości dzieci, przynajmniej tych, z którymi się spotykałam, obecność rodzica na zawodach jest czymś stresującym. Bardzo wiele zależy od tego, jak rodzic reaguje, jak się zachowuje na arenie. 

Jeśli dziecko widzi, że rodzic się denerwuje, obgryza paznokcie, krzyczy, przeklina czasami, podważa decyzje trenerskie lub instruuje zza boiska, to pytanie: czy taki rodzic jest wspierający? Czy jest wsparciem dla dziecka w danym momencie, kiedy ono ma się koncentrować i robić swoje? Pewnie nie.

Bardzo wiele więc zależy od tego, jak potrafimy zachowywać się, jako rodzice. I jaki komunikat dajemy naszemu dziecku. Zatem zacząć trzeba od siebie. 

Wróćmy do tego, co powiedziałaś. Że nie wyobrażasz sobie, żeby nie być na stadionie. Nie wiem jak Ty, ale ja mam w sobie taką gotowość, by zapytać dziecka, czy ono chce, żebym ja była. Jeśli powie, że nie, to jestem w stanie uszanować jego decyzję. I wierzę w to, że przyjdzie taki czas, że może powiedzieć, że chce, żebym przyjechała. 

Wrócę do moich doświadczeń zawodniczych. Ja, jako dziecko, nie znosiłam, żeby moi rodzice nie tylko byli na zawodach, ale nawet na treningach. Opowiem Ci zabawną historię. Mój tata tak bardzo chciał zobaczyć, jak biegam na nartorolkach, że kiedyś, jak miałyśmy trening, po drugiej stronie rzeki chodził wzdłuż naszej trasy i zaglądał zza krzaków. W którymś momencie trener zauważył, że jakiś facet się nam przygląda. W którymś momencie podszedł pełen obaw. Zapytał „co pan tak zagląda. Dziwnie się pan czai”. Dopiero wtedy się zorientował, że to mój ojciec, który chciał zobaczyć, jak ja biegam, jakie postępy robię. Od miesięcy nie był na treningu. Więc bardzo chciał mnie zobaczyć, ale jednocześnie chciał też uszanować moją wolę. 

Wcześniej jak mówiłaś o gotowości do podjęcia decyzji, że nie jesteś na zawodach jeśli dziecko Cię o to poprosi, to ja też siebie wyobraziłam gdzieś w krzaczorach (śmiech).

Jako mama absolutnie Cię rozumiem. Jednak przy dzisiejszej technologii możesz się umówić, że ktoś coś nagra, że sobie zobaczysz. I jeżeli jesteś w stanie zaopiekować się emocjami dziecka i nie być na zawodach, to jest OK. 

Ja jako zawodowy sportowiec, dopiero jak zaczęłam regularnie startować za granicą zapragnęłam, żeby moi rodzice przyjeżdżali na puchary świata, na zawody. Żeby tam po prostu byli. I faktycznie wtedy ich obecność mi dobrze robiła. Wcześniej tego nie znosiłam. Jak moi rodzice przyjeżdżali na zawody, zawsze notowałam słabe wyniki. Był to dla mnie tak ogromny stres, świadomość, że oni są i mnie obserwują, że przejechali pół Polski żeby mnie zobaczyć, iż nie chciałam, aby przyjeżdżali. Dopiero później sama zaczęłam im organizować różnego rodzaju wyjazdy, żeby towarzyszyli mi w zawodach. 

Jak widać czasami to trwa bardzo długo, ale się zdarza. Warto jednak opiekować się swoimi emocjami, jako rodzica. I mieć świadomość, że my naprawdę wpływamy na nasze dzieci. Jeśli my się stresujemy, to jaki dajemy sygnał dziecku. Jeśli jesteśmy nadopiekuńczy, informujemy je np. że nie podoła. Mówiąc „ja ci muszę pomagać, wspierać, instruować, bo sam sobie nie poradzisz”, taki dajemy mu sygnał. 

Czasem też wstyd się wkrada, zwłaszcza u nastolatka, który przed kolegami krępuje się, że jest rodzic.

No, jasne! Ten rodzic, który krzyczy „nic się nie stało, synku!” (śmiech) To jest drugi rodzaj rodzica. Bo oczywiście pierwszy to ten krytyczny, który potrafi nawet używać wulgarnych słów pod adresem sędziego, dziecka, czy współgrających z drużyny przeciwnej. I to  jest smutne.

Ale są też rodzice, którzy chcą być tak wspierający, że są odklejeni od rzeczywistości. Np. dziecko wie, że słabo zagrało i wtedy wstaje taka mama i mówi „brawo synku, pięknie zagrałeś”. I pojawia się u dziecka poczucie żenady. Dziecko myśli „co ta moja matka krzyczy”. A jednocześnie  rodzic daje nieprawdziwą informację. Jednak można o tym pogadać, powiedzieć „uwielbiam patrzeć jak grasz, bez względu na to, jak to robisz”. Np. „widziałam, jak wróciłeś do gry po słabym zagraniu, jak się umiałeś skoncentrować. Kolejna akcja była lepsza”. To są komunikaty bardzo wspierające, a jednocześnie nie zniekształcające rzeczywistości. 

Ja to wszystko notuję, bo jako rodzic najwyraźniej niewiele wiem na ten temat. Obiecuję, że nie będę się tak zachowywać (śmiech).

My sobie teoretyzujemy, a później przychodzi sytuacja stresowa i zapominamy, czego się dowiedzieliśmy. Ale warto trenować. 

Kolejna wskazówka do mini poradnika dla rodziców. Jak zainteresować dziecko tzw. niszowymi dyscyplinami. Mam wrażenie, że w obecnych czasach wszystko poza piłką nożną jest niszową dyscypliną, chociaż taka prawda oczywiście nie jest. Jeśli spojrzeć na statystyki, 99 proc. uczestników zawodów, jest przegranymi. Nie każdy może zostać Lewandowskim. A może dziecko ma potencjał do innej dyscypliny. Tymczasem zdarza się, że niektóre z nich zbyt długo zostają w dyscyplinie, w której nie mają szans na rozwój i marnują swój czas na rozkwit w czymś innym.

Najważniejsze, żeby dziecko nawet uczęszczające do klubu piłki nożnej, miało jakiś sport uzupełniający. To co mi się marzy, a czego w Polsce nie widzę, to otwartość trenerów, którzy są czujni i widzą potencjał zawodników. Np. ktoś jest super szybki, ale ma ogromne problemy techniczne i widać, że piłkarzem nie będzie. Może można go przekazać innemu trenerowi. Fajnie więc, jeśli trener ma otwartość na to, aby nie trzymać na siłę zawodnika w klubie i porozmawiać z rodzicami o innych możliwościach.

Jak zachęcać dziecko do uprawiania tej niszowej dyscypliny… Poprzez bycie i doświadczanie sportu. Może tak mam, bo uprawiałam biathlon, ale ja kocham dyscypliny niszowe. Bardzo się cieszę, kiedy trafiają do mnie zawodnicy z dyscyplin, których ja nie znam. Czasami wręcz mówię im „zabierz mnie na ten lód, pokaż mi, wytłumacz”. To jest super – próbowanie różnych dyscyplin. Wiadomo, że są też dyscypliny hermetyczne. Trudno powiedzieć komuś „choć pójdziemy pouprawiać skoki narciarskie”. Ale jednak rolą rodzica jest, żeby pokazywać sporty, bawić się nimi, bez wersji rywalizacyjnej. Czasem są organizowane meetingi, dni otwarte w klubach. Pójdźmy, zobaczmy. Może się okazać, że to super fajny sport i to będzie coś, co będzie nasze dziecko cieszyć. Pytajmy: „co ci się podoba”. Czasami zapisujemy je do klubu, bo jest najbliżej, albo wydaje nam się, że nasze dzieci powinny być piłkarzem czy piłkarką, a się okazuje, że to wcale dziecka nie bawi. Oczywiście w dużych miastach oferta jest dużo szersza niż w mniejszych miejscowościach, ale zabierają dzieci to tu, to tam. „Chcę, żebyś jakiś sport uprawiał, ale ty sobie wybierz jaki”. Ważna jest rola rodzica, żeby współuczestniczył w tym życiu sportowym, przez pokazywanie dziecku różnych dyscyplin. I już przez doświadczanie dziecko łapie, czy coś go bawi, czy niekoniecznie.

Nie można się też bać wszechstronności. Według mnie ona będzie punktowała bez względu na to, który sport wybierzemy. Właściwie w każdym sporcie zawodowym. Może też punktować w życiu zawodowym. Potrafię sobie wyobrazić sytuację, że np. twoje relacje biznesowe zależą od tego, że szef zaprosi cię na partyjkę tenisa, albo żeby pograć razem w kosza.

Zdecydowanie. Też jestem zdania, że warto działać i nie mówię tu tylko o sporcie. Nigdy nie wiemy, kiedy nam się  coś przyda. Przez działanie, doświadczanie, wzbogacamy się jako ludzie. Nie wiadomo, kiedy przez jakieś działanie w przeszłości, będziemy mieć jakąś nić porozumienia. Tak jak powiedziałaś, ktoś wybierze twoją ofertę lub da pracę, bo poza tym, że masz podobne kompetencje do innych osób, to jest coś, co cię łączy z osobą, która o tym decyduje. 

W sporcie bardzo to pomaga. Martwi mnie ta wczesna specjalizacja, która jest nieodłącznym elementem dzisiejszego zawodowego sportu. Strasznie ważne jest jednak, żeby „wrzucać” dzieci do innych dyscyplin, dla ich zdrowia. Żeby później potrafiły bawić się tym sportem. Często ta wczesna specjalizacja doprowadza do tego, że dziecko zapomina, że lubi tenisa czy piłkę nożną. I to na bardzo wczesnym etapie. Dwunasto-, trzynastoletnie dziecko ma poczucie, że to jest kierat. Że to nie jest fajne. 

A czy Ty, z całą swoją wiedzą jako sportowiec i coach, będziesz chciała, żeby Twoje dzieci zostały sportowcami w wymiarze profesjonalnym?

Nie mam takich ambicji. Nie wiem, co będą chciały. Wychowujemy nasze dzieci poprzez sport, a nie do sportu. Jeśli któregoś pięknego dnia jeden z moich synów, albo obaj powiedzą, że chcą kiedyś pojechać na igrzyska i być zawodowymi sportowcami, to będę ich wspierać. Natomiast czy będę ich w szczególny sposób zachęcać? Myślę, że nie. Dotykają różnych dyscyplin sportowych, wiedzą, że to jest fajna forma spędzania naszego wolnego czasu. A jeśli przyjdzie moment, że dana dyscyplina w sposób szczególny im się podoba i będą chcieli się w tym doskonalić, to będę wspierać ich wysiłki. 

Taka empatia i wsparcie od rodziców jest chyba największym darem, jaki możemy dać naszym dzieciom. I oczywiście nie zapominajmy o tej odrobinie sportu, bo ona ma ogromną siłę. Bardzo dziękuję za rozmowę, pozdrawiamy Was bardzo serdecznie – Monika Pyrek i Weronika Nowakowska. 

Dziękuję bardzo. 

Udostępnij podcast

;