Niejednokrotnie słyszeliśmy o wspaniałych zwycięstwach i wielkich mistrzach oraz ich historiach, którę są tak niezwykłe, że czasami aż trudno w nie uwierzyć. Ale uwierzyć warto. Bo właśnie tylko sport potrafi dzięki swej ideii, czystości zasad, marzeniom atletów, ich determinacji i pięknej nieprzewidywalności napisać najwspanialsze baśnie, które dzieją się na naszych oczach. Aby przyblizyć Wam te opowieści zapraszamy na kolejny odcinek serii podcastów "Sport, baśń, która dzieje się naprawdę" czytanych przez Monikę Pyrek. W dzisiejszej opowieści dowiecie się dlaczego bieganie po górach pomogło polskim siatkarzom w zdobyciu olimpijskiego złota.
Podcast do poczytania
Dawno, dawno temu, za kilkoma górami, na stoku jednej z nich działy się rzeczy niezwykłe. Najstarsi górale nie pamiętali takich scen. Zdarzało się, że ktoś wchodził po stromym zboczu, wspinał się i zdobywał tatrzańskie szczyty. Tutaj jednak robiła to cała liczna grupa w dresach z białym orzełkiem. I to biegiem.
Skoro orzełek na piersi, to znaczyło, że po górach biega reprezentacja Polski. Po co jednak to robiła? Wszyscy się dziwili.
Zawodnicy wyglądali już na bardzo zmęczonych, a jednak stojący obok trener nie odpuszczał. Dźwiękami gwizdka zmuszał do dalszego wysiłku, chociaż oni ledwo powłóczyli nogami. Niejeden z nich psioczył, niejeden uważał, że trener przesadza i wyżywa się na nich. Przecież mogli być już dawno pod prysznicem, w ciepłym pokoju, coś zjeść, wypić ciepłą herbatę i pooglądać telewizję. A on kazał im biegać do ostatniego tchu i na dodatek pod górę.
Trener specjalnie wybrał góry. Umyślnie wywiózł ich w Tatry, aby jeszcze utrudnić zadanie. Aby musieli stracić jeszcze więcej sił i wylać więcej potu. Obserwujący to ludzie byli zdania, że trener ich katuje. Dlatego dziennikarze nazwali go Katem.
Tak naprawdę nazywał się Hubert Jerzy Wagner i od kilku lat prowadził męską reprezentację Polski siatkarzy. Już zdobył z nią złoty medal mistrzostw świata, a teraz szykował ją do wielkiego, największego wyzwania, jakim były igrzyska olimpijskie. Polscy siatkarze nigdy nie zdobyli na nich żadnego medalu, za każdym razem odbijali się od nich z poczuciem klęski.
A tymczasem trener Wagner przed tymi igrzyskami w Montrealu w dalekiej Kanadzie powiedział:
- Interesuje mnie tylko złoto i po nie jadę.
Uznane to zostało za wielką bezczelność, ale siatkarze mu wierzyli. Tak jak kiedyś powiedział do nich: „możecie się ze mną nie zgadzać, mogę was wkurzać, ale musicie mi zaufać i robić, co mówię”, tak oni się tych słów trzymali. Ufali mu, więc zaciskali zęby i biegli pod górę tatrzańskiego stoku. Potwornie zmęczeni, szukali w sobie resztek sił. Widocznie miało to sens.
Po kilku tygodniach rozpoczęli walkę na igrzyskach olimpijskich. Walkę bardzo trudną, bo rywale stawiali im zaciekły opór. Prawie każdy mecz polscy siatkarze musieli rozgrywać w pięciu setach, a na dodatek wtedy, dawno temu punkt w siatkówce można było zdobyć tylko przy swoim serwisie. Bywało zatem tak, że zespoły wiele kolejnych akcji bez punktu, a serwis przechodził z rąk do rąk. Czas leciał, sił ubywało, a wynik nawet nie drgnął. Trwało to długo, czasem długie minuty, zdarzało się, że nawet ponad dwie godziny.
Mecz za meczem, starcie za starciem zabierały siły i nerwy. Zdarzyło się nawet tak, że gdy Polacy grali z Kubą, rywale skończyli mecz udanym atakiem w boisko. A przynajmniej tak im się wydawało. Siatkarze schodzili już bowiem z boiska przekonani, że Kuba wygrała, a wtedy sędzia zmienił zdanie i uznał, że atak był autowy. Zawodnicy wrócili i wznowili mecz, który tym razem wygrali Polacy.
Kiedy doszło do finału, polscy siatkarze mieli już jednak w nogach i rękach wiele takich ciężkich meczów na ponad dwie godziny, do których rozstrzygnięcia potrzeba było pięciu setów. Bardzo dużo, bo ich finałowi przeciwnicy – siatkarze radzieccy – nie rozegrali ani jednego takiego ciężkiego meczu. Więcej, zagrali nawet o spotkanie mniej, gdyż jeden z rywali się wycofał.
Wyglądało zatem na to, że w meczu o upragniony złoty medal igrzysk olimpijskich spotkają się siatkarze, którzy niemal każdy mecz mieli bardzo zaciekły i długi, oraz siatkarze, którzy przez turniej przeszli szybko i lekko.
Wynik wydawał się przesądzony.
Walka w finale jednak nie trwała krótko. Akcje się ciągnęły, bój o każdą piłkę stawał się zaciekły. Mijał czas, topniały siły. Wtedy Polacy przypomnieli sobie, co na stromym stoku w Tatrach powiedział im trener Wagner: „cierpicie teraz, aby nie cierpieć podczas turnieju”. Przypomnieli sobie, że wtedy ich organizmy przygotowały się do długiego i ciężkiego wysiłku. Że nauczyli się znosić znój trwający bardzo, bardzo długo. Mieli za sobą wyczerpujące treningi w górach i długie mecze na igrzyskach. Rywale tego nie zaznali. Po raz pierwszy grali mecz, który trwał dwie godziny. Nie wiedzieli, co robić, jak się zachować i jak to wytrzymać.
- Mamy ich – zawołał wtedy jeden z Polaków, gdy spojrzał pod siatką głęboko w oczy rywala i zobaczył w nich zmęczenie i niepewność. – Oni wymiękają – dodał do kolegów.
Polacy też czuli zmęczenie, ale dla nich nie była to pierwszyzna. Ruszyli do ataku i kolejnymi akcjami rozbili przeciwników. Zdobyli złoty medal, bo nauczyli się męczyć i dawać sobie z tym radę.