Niejednokrotnie słyszeliśmy o wspaniałych zwycięstwach i wielkich mistrzach oraz ich historiach, którę są tak niezwykłe, że czasami aż trudno w nie uwierzyć. Ale uwierzyć warto. Bo właśnie tylko sport potrafi dzięki swej ideii, czystości zasad, marzeniom atletów, ich determinacji i pięknej nieprzewidywalności napisać najwspanialsze baśnie, które dzieją się na naszych oczach. Aby przyblizyć Wam te opowieści zapraszamy na kolejny odcinek serii podcastów "Sport, baśń, która dzieje się naprawdę" czytanych przez Monikę Pyrek. W dzisiejszej opowieści dowiecie się jak ważne w życiu sportowca jest wsparcie kibiców, w tych dobrych oraz w szczególności tych gorszych momentach.
Podcast do poczytania
Bajka o niestrzelonym karnym
Dawno, dawno temu, przed wieloma mundialami polska reprezentacja piłkarska odnosiła wielkie sukcesy. Była trzecim zespołem na świecie i to dwukrotnie, należała do światowej czołówki, a polscy kibice byli z niej bardzo dumni. Sukcesy piłkarzy dawały radość, były na ustach wszystkich.
To się jednak skończyło. Polska przestała być czołowym zespołem na świecie, zaczęła przegrywać i na kolejnych turniejach nie była w stanie odnieść żadnego sukcesu jak dawniej. Mijały lata, zmieniali się trenerzy i piłkarze, ale sukcesy nie nadchodziły.
Kibice bardzo się frustrowali. Nadal jeździli na mecze reprezentacji Polski, ale pękało im serce, że nie mogą doświadczyć tego, co ich ojcowie – wielkiego, wspaniałego zwycięstwa piłkarzy w biało-czerwonych strojach.
Sytuacja robiła się bardzo zła, bo w pewnym momencie Polska przestała się nawet kwalifikować na jakiekolwiek imprezy. Nie grała na mistrzostwach świata, nie trafiała na mistrzostwa Europy. Gdy w końcu na piłkarski mundial pojechała z wielkimi nadziejami, nie zdziałała nic.
Szczególnie przykry był moment, gdy Polska wraz z Ukrainą dostała prawo organizacji mistrzostw Europy. Odbyły się w Polsce, na naszych stadionach w Warszawie, Wrocławiu, Poznaniu i Gdańsku. Święto było ogromne, podobnie jak ekscytacja kibiców. Wylosowaliśmy grupę, która wydawała się nie taka trudna – z Grecją, Rosją i Czechami. To był przywilej gospodarza, by mieć nieco łatwiej. A jednak nawet wtedy nie udało się zwyciężyć.
Zapanował wielki smutek i pogodzenie z losem.
Sport jednak jest tak wspaniały, że zawsze daje szansę do rewanżu. I w tym wypadku zawsze ją Polakom dawał. Kolejna nadarzyła się podczas następnych mistrzostw Europy, które tym razem odbywały się we Francji. Polska pojechała na nie ponownie z wielkimi nadziejami i tym razem, po raz pierwszy od 30 lat zdołała wyjść z grupy.
Po raz pierwszy od dawna polscy kibice nie dostali porażki na dzień dobry. Po raz pierwszy w historii przyszło im tez przeżyć emocje, jakich Polska nie doświadczyła nigdy. Oto bowiem pierwszy raz musiała rozstrzygać sprawę awansu rzutami karnymi.
Dawno, dawno temu wymyślono konkurs rzutów karnych jako rozwiązanie tego, kto ma awansować w wypadku remisu. Kiedyś wymyślano przeróżne sposoby – a to powtarzano taki remisowy mecz, a to korzystano nawet z losowania i rzutu monetą. Strzelanie karnych wydawało się najsprawiedliwsze. Można było je strzelać do skutku, aż ktoś się pomyli.
I kiedy rzuty karne zaczęły rozstrzygać awans po zaciętych meczach zakończonych remisach, kiedy jeden piłkarz i jego pomyłka miały o tym decydować, podniosły się głosy, że to okrutne. Oto cały zespół wylewa po przez dwie godziny, a następnie jedno pudło ma o wszystkim decydować. Piłkarze nawet o największych nazwiskach mylili się podczas swego strzału z rzutu karnego, nawet jeśli w trakcie meczu grali świetnie i byli bohaterami. Jeden felerny strzał miał decydować, rzutować na wszystko i łamać im kariery.
To było rzeczywiście okrutne dla takich piłkarzy, którzy zalani łzami padali potem na trawę w rozpaczy.
Polska podczas swojego pierwszego meczu, w którym musiała strzelać takie rzuty karne, wygrała ze Szwajcarią. Wytrzymała próbę nerwów podczas konkursu, poradziła sobie i awansowała. Kibice odetchnęli z ulgą, bo nie tylko byliśmy już w ćwierćfinale turnieju, ale także nie znalazł się żaden polski piłkarz, który swoją pomyłką sprawiłby, że wszystko poszłoby na marne.
W ćwierćfinale polscy piłkarze grali z Portugalią – wielkim zespołem z Cristiano Ronaldo w składzie. My jednak mieliśmy także wielką gwiazdę, Roberta Lewandowskiego. I to właśnie on szybko strzelił pierwszego gola. Już po dwóch minutach meczu dał kibicom na stadionie w Marsylii wiele radości i nadziei, że sukcesy sprzed lat wreszcie wrócą.
Portugalczycy jednak wyrównali, a że dogrywka nie przyniosła nowych goli, raz jeszcze trzeba było strzelać rzuty karne. Piłkę na jedenastym metrze przed bramką ustawiali kolejni piłkarze, a ludzie się denerwowali. Polacy jednak trafiali jeden po drugim, aż wreszcie do piłki podszedł jeden z najbardziej lubianych zawodników polskiej drużyny, Jakub Błaszczykowski.
Kopnął, ale portugalski bramkarz obronił. Portugalia wygrała ten konkurs rzutów karnych i pierwszy polski piłkarz w historii doświadczył okrucieństwa jedenastek. Na niego spadła odpowiedzialność za brak awansu.
Mecz się skończył i polscy zawodnicy podeszli do trybun francuskiego stadionu wypełnionych polskimi kibicami, mocno rozczarowanymi takim rozstrzygnięciem. Przecież półfinał i medal były o włos, na wyciągnięcie ręki. Po ponad 30 latach czekania mogło się wreszcie udać, ale nie udało.
Piłkarze podeszli, by podziękować za doping i wsparcie, a wśród nich stał Jakub Błaszczykowski z opuszczoną głową. Czuł, że zaraz nasłucha się wyrzutów za to, co narobił. Dowie się, że wszystko przez niego. Nic takiego jednak się nie stało.
Polscy kibice zaczęli krzyczeć: „Polska, Polska!” i skandować właśnie: „Jakub Błaszczykowski!”, aby dodać mu otuchy.
W tej okrutnej chwili polski piłkarz nie został sam. Dostał wsparcie tych, którzy sami rozczarowani i niezadowoleni, postanowili pomóc temu, który złą chwilę przeżywał bardzo mocno i osobiście.