dziennikarz sportowy z Poznania, autor książek, komiksów i publikacji o tematyce sportowej m.in. serii "Słynni polscy olimpijczycy". Laureat teleturnieju "Wielka Gra".
Swego czasu przebywałem w Indiach, we wspaniałym parku narodowym Ranthambore, w którym można zobaczyć m.in. tygrysy bengalskie. Nie sposób było za to zobaczyć nigdzie meczu Polaków ze Szkocją w ramach eliminacji Mistrzostw Europy. Zależało mi na tym, a w leśnej głuszy nie było dostępu do internetu – poza jednym miejscem, które stanowiła parkowa stróżowka.
Siedział w niej pilnujący porządku młody Hindus, który na pytanie, czy mogę skorzystać z jego internetu i obejrzeć mecz, odparł, że jasne. I dopytał:
- A kto gra?
- Polska ze Szkocją – powiedziałem.
- W hokeja? – uściślił.
Już na tym etapie wielu z was mogłoby się zdziwić, bo jakże to ze Szkocją w hokeja?... Ja jednak pochodzę z Wielkopolski, więc zorientowałem się, że Hindus ma na myśli hokej na trawie, nie na lodzie. Hokej na trawie jest niemal nieznany w Polsce, z wyjątkiem kilku jej regionów, w których się go uprawia. To właśnie Wielkopolska, zwłaszcza Poznań i Gniezno, a także Pałuki (okolice Inowrocławia) czy Toruń. Reszta Polski często bywa zadziwiona, że hokeiści mogą nie mieć łyżew i z kijami nie gonić krążka, ale piłeczkę po trawie.
W Indiach ten trawiasty hokej jest niezwykle popularny, a Hindusi całymi latami byli niedoścignionymi mistrzami olimpijskimi w tej grze, dopóki nie stracili tytułu na rzecz… sąsiada, Pakistanu. Do dzisiaj oba kraje wciąż stanowią ścisłą czołówkę światową w tym sporcie i polska reprezentacja miałaby raczej małe szanse w starciu z nimi.
Indie to jednocześnie świetny przykład na to, że sporty bardzo popularne u nas niekoniecznie muszą takimi być w innym kraju. I odwrotnie.
Wróćmy do tego miłego strażnika z parku Ranthambore. Przez chwilę oglądał ze mną mecz Polska-Szkocja, ale najwyraźniej piłka nożna go nie wciągnęła. W pewnym momencie westchnął nieco z nudów, poklepał mnie po ramieniu i wyszedł, by włączyć telewizor w sąsiednim pokoju. Zerknąłem zaciekawiony, co też tam ogląda.
Była to jakaś nieznana mi gra, ale doprawdy niezwykła.
Indyjska telewizja transmitowała zawody z w czymś, co przypominało nieco znaną może wam ze szkoły grę w „dwa ognie”. Ja w nią grywałem na przerwach i w-f. Polegała ona na tym, że dwa zespoły zajmowały dwie połówki boiska, a ich zadaniem było trafić piłką w kogoś z zespołu przeciwnego i wyeliminować go z dalszej rozgrywki. W indyjskiej grze nie używano piłki, tu zawodnicy po prostu klepali przeciwnika, by go wyeliminować, po czym uciekali przed pogonią.
- Co to? – zapytałem
- To kabaddi – odrzekł zapatrzony Hindus. – Świetna gra. Pełna emocji, nie to co twój futbol.
Dowiedziałem się, że zawodnik atakujący w kabaddi ma na klepnięcie i wyeliminowanie rywala 30 sekund albo – to w wersji nieoficjalnej i potocznej tej gry – uważajcie teraz, jeden oddech! Czyli bierze wdech i do wypuszczenia powietrza ma czas, by wykonać zadanie. Dowiedziałem się też, że kabaddi pasjonują się ludzie w wielu częściach Indii, a w sąsiednim Bangladeszu jest to wręcz sport narodowy. A że same tylko Indie i Bangladesz zamieszkują miliony ludzi, mamy już masę kibiców tej gry na świecie. Na dodatek podczas ostatnich Igrzysk Azjatyckich doszło do wielkiej sensacji, gdy Indie zostały zdetronizowane jako wieloletni mistrz kabaddi i złoto zdobył Iran – mamy więc kolejny kraj, który pokochał ten zupełnie nieznany u nas sport.
Indie to kraj, w którym jego przeszło miliard jego mieszkańców interesuje się zupełnie innymi sportami niż większość świata. Jedną z najpopularniejszych tu gier, u nas słabo znaną, jest krykiet – sport charakterystyczny dla wszystkich krajów Wspólnoty Brytyjskiej, a zatem takich, które kiedyś znajdowały się pod panowaniem brytyjskich królów i królowych. Australia, Nowa Zelandia, Republika Południowej Afryki, Zimbabwe, Karaiby, Indie czy Sri Lanka kochają krykiet do tego stopnia, że Lankijczycy próbowali mi go kiedyś objaśnić, aby i mnie wciągnąć. Z dość marnym jednak skutkiem, bo chociaż krykiet jest nieco podobny do uprawianego w Polsce palanta, to jednak jakoś się u nas powszechnie nie przyjął i nam, w Polsce nie tak łatwo go zrozumieć.
Może dlatego, że nie jest to jedynie gra polegająca na odbijaniu kijem rzuconej piłki i zdobywaniu kolejnych runów. To cały ceremoniał, lata tradycji i kultury opartej na tym sporcie, w którym od wyniku i zwycięstwa ważniejsze są szacunek dla rywala i postawa fair. Dlatego krykieciści potrafią czasem zakwestionować korzystną dla nich decyzję sędziego, o ile uważają ją za krzywdzącą dla rywala. To dopiero sportowa postawa!
A skoro jesteśmy w Indiach, to właśnie stamtąd dotarła do Europy gra, która cieszy się w wielu krajach wielkim poważaniem i której także towarzyszy cały ceremoniał – to polo. Sporty takie jak hokej na trawie czy krykiet trafiły do Azji z Wysp Brytyjskich, ale z polo jest odwrotnie. On narodził się w Azji Środkowej, gdzie szerokie stepy przemierzało się najczęściej konno. A do polo potrzebne są konie.
Sport ten polega bowiem na uderzaniu piłki kijami, które trzymają jeźdźcy. Nacierają na grzbietach koni, a każdy zespół składa się z czterech graczy na czterech rumakach. Dawno, dawno temu Brytyjczycy sprawowali władzę nad Indiami i w tym czasie nauczyli się tutaj grać w polo i przynieśli ten sport do swego kraju.
Z Indii ale tych Zachodnich przywędrowała do Europy inna ciekawa gra, zwana lacrosse, polegająca na wbijaniu piłki do bramki trójkątną rakietą. Indie Zachodnie, jak może wiecie, to potoczna nazwa Ameryki, zwłaszcza wysp karaibskich. Wśród żyjących w Ameryce Indian lacrosse była niegdyś niezwykle popularna. Grały w nią całe plemiona, a Europejczycy zobaczyli ją po raz pierwszy w XVII wieku u Irokezów. Nie mogli wyjść z podziwu, że jeden mecz mógł trwać cały dzień, od rana do wieczora i wymagał wiele sił. Brały w nim udział całe plemiona. Indianie angażowali w tę grę nawet po kilkuset zawodników w jednym zespole – to chyba jedyny taki sport na świecie, w którym brały udział tak liczne zespoły. Ganiały one po całej okolicy, po lasach, preriach, wzgórzach, przez rzeki i doliny. Gdy lacrosse weszło do programu igrzysk olimpijskich, liczebność zespołów oraz powierzchnię boisk rzecz jasna ograniczono. W 1904 i 1908 roku olimpijskie złoto zdobywała Kanada.
Skoro jesteśmy w Ameryce, to zajrzyjmy na chwilkę do Brazylii i do tamtejszych Indian, którzy prawdopodobnie na długo przed przybyciem tu Europejczyków (pierwsi do Brazylii przypłynęli Portugalczycy, dlatego mówi ona po portugalsku) grali w grę zwaną peteca. To bardzo efektowne połączenie siatkówki i badmintona. Polega na tym, że zawodnicy jednej drużyny (najczęściej dwóch graczy) podbija rękoma piłeczkkę uzbrojoną w piórka, co zmienia nieco jej lot. Wygląda to niezwykle efektownie i świetnie nadawałoby się u nas do gry na plaży czy nawet na w-f, gdyż nie wymaga aż tak wielkiej sprawności akrobatycznej jak siatkonoga – gra wymyślona sto lat temu przez Czechów jako element dodatkowego treningu, spopularyzowana właśnie w Brazylii. Swoją droga, podobnie było z petecą. Podczas igrzysk olimpijskich w Antwerpii w 1920 roku Portugalczycy zaczęli rozgrzewać się za pomocą tej gry, inni sportowcy ją podpatrzyli i zachwycili się.
A skoro wspomniałem o Czechach, to im zawdzięczamy inną ciekawą, a mało u nas znaną grę – piłkę rowerową. Jest dość prosta i daje wiele radości, więc można w nią z łatwością zagrać i u nas. Trzeba tylko mieć… rowery. Dwa zespoły po dwóch graczy wsiada na nie i za pomocą kół, a zatem bez użycia nóg czy rak, odbijają piłkę, podają sobie i strzelają. Gra pozwala nauczyć się jeździć na rowerze w sposób niezwykle sprawny.
Kiedyś piłka rowerowa była nawet pokazywana w polskiej telewizji jako ciekawostka. Mistrzami w niej byli czescy bracia Pospisilowie – Jan i Jindrich, którzy byli aż… 20 razy mistrzami świata! Światową czołówkę do dzisiaj tworzą zawodnicy z Czech, Niemiec, Austrii i Szwajcarii. Może dołączy ktoś z Polski?
Źródło zdjęć wykorzystanych w artykule: https://commons.wikimedia.org/
dziennikarz sportowy z Poznania, autor książek, komiksów i publikacji o tematyce sportowej m.in. serii "Słynni polscy olimpijczycy". Laureat teleturnieju "Wielka Gra".