logo

Król, który się popłakał: historia PELE - mistrzowie sportu ze świata - BRAZYLIA

Najwięki mistrzowie to seria, w której prezentujemy sylwetki najwybitniejszych sportowców z różnych krajów na całym świecie. W tej sportowej lekcji geografii podróżujemy po krajach całego świata i wybieramy wybitnych mistrzów z danego regionu. Ruszamy w drogę!

Podcast do poczytania

Król, który się popłakał

W jego rodzinnej miejscowości w Brazylii nie było czasami nawet prądu. Na szczęście udało się uruchomić radio na baterie i to w nim dziewięcioletni Edson Arantes dos Nascimento słuchał, jak wielu Brazylijczyków, transmisji z decydującego meczu piłkarskich mistrzostw świata na wielkim stadionie Maracana w Rio de Janeiro.

To znaczy jak wielu tych Brazylijczyków, którzy na sam stadion nie weszli. Na Maracanie, największym wtedy obiekcie świata, zasiadło może 150 tysięcy, może 180 tysięcy, a może nawet 200 tysięcy ludzi. Nikt nie był w stanie ich policzyć, ale to zapewne największa frekwencja w dziejach futbolu. Tysiące ludzi, którzy chcieli zobaczyć jak Brazylia zdobywa tytuł mistrza świata po ograniu w decydującym meczu maleńkiego sąsiada, Urugwaju. Urugwaj był, nie przymierzając ponad 50 razy mniejszy. Miał zostać połknięty przez świetnych piłkarzy brazylijskich, którzy na mundialu w 1950 roku nokautowali kolejnych przeciwników. Wygrali 4:0 z Meksykiem, 7:1 ze Szwecją, 6:1 z Hiszpanią. Wydawało się, że nie ma lepszej i wspanialej grającej drużyny na świecie.

Piłkarski mundial odbywał się wówczas właśnie w Brazylii, więc cały kraj liczył na pierwszy w dziejach tytuł mistrzowski. W zasadzie był go pewny.

Zwłaszcza, że w tym decydującym spotkaniu Brazylia objęła prowadzenie z Urugwajem i wypełniona Maracana oszalała z radości. Skakał też przed radiem mały Edson, wszak Brazylijczykom wystarczał remis, by zdobyć mistrzostwo. Było ono na wyciągnięcie ręki.

A jednak maleńki Urugwaj zaskoczył wielkiego sąsiada. W niespełna kwadrans jego piłkarze wbili Brazylii dwa gole. Gdy sędzia zakończył mecz wynikiem 2:1 dla Urugwajczyków, nastała cisza. Najbardziej przejmująca i najsłynniejsza cisza w dziejach futbolu. Ponad 150 tysięcy ludzi na stadionie Maracana milczało w ciszy, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Dopiero po chwili rozległy się okrzyki rozpaczy.

Wobec tej ciszy i tych okrzyków płacz małego Edsona wydawał się nieznaczący. Gdzieś daleko w kraju chłopak z biednej rodziny, która nie miała nawet prądu i jedynie radio na baterie, szlochał zdruzgotany. Nie mógł opanować płaczu, ale kiedy w końcu ojciec wytłumaczył mu, że tak czasem w sporcie bywa, chłopak wykrzyczał, że mowy nie ma. Że on do tego nie dopuści. Że gdy dorośnie, zostanie piłkarzem i da Brazylii mistrzostwo świata.

Przez lata Brazylia nie mogła otrząsnąć się ze wstrząsu, który wywołał wynik na Maracanie. Przez te lata, w których Edson dorastał, grał w piłkę i pokazywał światu swój rosnący talent. Gdy jeszcze był mały, jego ojciec podrzucał mu owoce, aby to na nich dzieciak trenował uderzenia, akrobacje i składanie się do strzału przewrotką. Ustawiał kamienie, by ćwiczył drybling. Kiedy w 1958 roku, ledwie osiem lat po porażce na Maracanie zespół Brazylii jechał na mistrzostwa świata do Szwecji, Edson miał tylko siedemnaście lat. Był nieletni, a tak młodych graczy nie zabierało się na tak ważne imprezy. Bez doświadczenia, bez ogrania, ale za to z nowym przydomkiem Pele młody chłopak nie sprawiał wrażenia kogoś, kto Brazylii może się przydać daleko w Europie. A jednak trener na niego postawił i zabrał go do Szwecji.

To już była inna sytuacja niż osiem lat wcześniej, gdy wspaniale grająca Brazylia była faworytem mundialu na swoich własnych boiskach. Gdy nokautowała kolejnych rywali. Teraz nikt na nią nie stawiał, zwłaszcza że mistrzostwa odbywały się w Europie. Nie zdarzyło się jeszcze, aby w Europie wygrał ktoś spoza tego kontynentu.

Pele jednak pamiętał swoje łzy sprzed radia i swoją obietnicę, że on naprawi to, co wtedy stało się na Maracanie. Włożył zatem żółta koszulkę właśnie po to, aby zmazać pamięć o tamtej klęsce. Właśnie żółtą i niebieskie spodenki, bowiem Brazylijczycy za wszelką cenę starali się zapomnieć o porażce w 1950 roku. Do tego stopnia, ze wymienili nawet swoje barwy narodowe. Teraz wkładali żółte koszulki i niebieskie spodenki, przez co szybko przezwano ich „canarhinos” czyli kanarki.

I Brazylijczycy grali jak kanarki – świeżo, ożywczo, barwnie. Z każdym meczem coraz lepiej i z każdym meczem coraz ważniejszą role odgrywał młody Pele. To za jego sprawą, za sprawą tego nastolatka do brazylijskiej gry wróciła radość, swoboda, piłka oparta na pięknych akcjach, zagraniach, dryblingach i świetnym wyszkoleniu technicznym, ćwiczonym latami przez zawodników z biednych zakamarków kraju na owocach, puszkach, na czym się dało.

Popisem Brazylii i młodego Pelego były dwa ostatnie mecze, półfinał z Francją wygrany 5:2 i wreszcie sam finał z gospodarzami, Szwecją. Tut także Brazylijczycy zwyciężyli 5:2. W pierwszym z tych spotkań Pele wbił trzy gole, a w drugim dwa.

Spełnił obietnicę. Gdy dorósł, dał Brazylii mistrzostw świata. Łzy można było otrzeć.

Udostępnij podcast

;