Jak zwierzęta przyniosły igrzyska dzieciom
Dawno, dawno temu w bałkańskich górach żył pewien wilczek. Nazywał się Vuczko. Świetnie skakał na nartach, jeździł na łyżwach i zjeżdżał na sankach. Potrafił też dobrze jodłować.
Nie wiem, czy wiecie, co znaczy jodłować. To rodzaj śpiewu, stosowany zwłaszcza przez górali, pewnie dlatego, by niósł się echem jak najdalej. Gdy się bowiem jodłuje, wtedy struny głosowe mocno pracują i głos niesie się daleko.
Vuczko właśnie to robił. Skakał na nartach i jodłując, krzyczał: „Sarajewoooooooo!”. Był bowiem maskotką igrzysk olimpijskich, które odbyły się w Sarajewie w 1984 roku. Bardzo sympatyczną, kochaną i rozpoznawalną maskotką, być może najlepszą, jaką kiedykolwiek stworzono na potrzeby igrzysk.
Świadczy o tym fakt, że dzieci w tamtych czasach bardzo często zjeżdżały na sankach czy nartach, krzycząc dla animuszu tak jak on: „Sarajewoooo!”.
Vuczko był miłym wilczkiem, który towarzyszyły i dzieciom, i dorosłym, towarzyszył wszystkim kibicom podczas igrzysk w Sarajewie i długo po nich. Stał się ich symbolem. Takich maskotek w tamtych czasach było wiele, weźmy chociażby niedźwiadka Miszę, który nierozerwalnie związany jest z igrzyskami olimpijskimi w Moskwie w 1980 roku. Jeszcze wiele lat po nich zabawki, książki czy rozmaite gadżety z przyjaznym pyszczkiem Miszy były chętnie kupowane przez ludzi. Dzieci stawiały misia na półkach, wkładały do tornistrów i piórników, zasypiały z nim w łóżeczkach.
Miś to miś, wielki i puchaty przyjaciel dziecka.
A maskotka jest tym, dzięki czemu igrzyska docierają łatwiej do pamięci dzieci, kojarzą się im z nimi. Maskotki sprawiają, że igrzyska łatwiej rozróżnić, rozpoznać, stają się one jakby cieplejsze i sympatyczniejsze. Nie są tylko zmaganiem sportowców i ich walką o medale, są także zabawą i radością, które maskotki podkreślają.
No i poza tym maskotki można umieścić niemal na wszystkim. Są na plakatach, stadionach, długopisach, zeszytach, torbach i plecakach, pojawiają się na mieście i stadionie, towarzyszą sportowcom, witają wchodzących na stadion widzów. To ambasadorowie igrzysk, to ich twarz.
Zróbmy teraz mały eksperyment. Postarajcie się skupić i pomyśleć, po czym odpowiedzieć: co jest maskotką igrzysk olimpijskich w Tokio, które rozpoczną się za miesiąc? Niedźwiadek, wilczek, inne zwierzątko? Podejrzewam, że możecie mieć z tym kłopot, a kłopot bierze się stąd, że od pewnego czasu zwierzęta przestały być maskotkami igrzysk. To trochę tak, jakby wymarły, jakby zastąpiły ich inne postacie i zabawki.
Odpowiedź na zadane przed chwilą pytanie brzmi: maskotką igrzysk w Tokio są Miraitowa i Someity. On i ona. Miraitowa to połączenie dwóch japońskich słów: "mirai" - oznaczające przyszłość i "towa" - wieczność. Z kolei Someity nawiązuje do kwiatu wiśni.
Czy to zwierzątka? Otóż nie. Te postaci to roboty, stworzenia z japońskich komiksów. Stały się maskotkami, gdyż tak zadecydowały dzieci. Wyboru dokonali uczniowie japońskich szkół. Każda klasa miała jeden głos. I dzieci wybrały roboty, a nie zwierzątka.
Wszystkie maskotki mają w sobie coś bajkowe, ale dzisiejsze bajki wyglądają już inaczej niż te, przed laty. Roboty zajmują miejsce misiów i wilczków, dzieci wolą się bawić właśnie nimi. Myślicie, że tak już będzie zawsze? Że pluszowe misie zastąpią je roboty?
Nie tak szybko, bo wiele krajów jest dymnych ze swoich zwierząt i chce je przy okazji igrzysk pokazać.
Kiedy trzy lata temu koreańskie miasto Pjongczang gościło igrzyska zimowe, jako maskotkę wybrano białego tygrysa, który w Korei jest symbolem odwagi. Ma też odpędzać wszelkie nieszczęścia.
Australia podczas igrzysk w Sydney także pokazała swoje zwierzęta, z których jest bardzo dumna. Nie mogła się zdecydować na jedno, więc maskotkami były trzy – dziobak Syd, kolczatka Millie oraz kukabura imieniem Olly, co jest skrótem od Olympic. Kukaburę zna w Australii każde dziecko, bo to duży ptak. Spory zimorodek, który potrafi się śmiać z zarośli niczym rozbawiony czymś człowiek. To dlatego Australijczycy nazywają ją czasem „Głupim Jasiem”, jako że głos kukabury to właśnie donośne „ha ha ha”.
Organizatorzy igrzysk w Salt Lake City także doszli do wniosku, że skoro jest okazja pochwalić się kilkoma swoimi zwierzętami, warto z niej skorzystać. Na maskotki wybrali więc zająca amerykańskiego, kojota oraz baribala, czyli niedźwiedzia czarnego z Ameryki Północnej.
Pięć lat temu natomiast Brazylijczycy wybrali na maskotkę swoich igrzysk nietypowo zwierzątko zwane Viniciusem, które stanowiło połączenie wszystkich istot żyjących w ginącym lesie amazońskim. Trochę przypominało ono Marsupilami – może kojarzycie tego rysunkowego kota z komiksów i filmów?
Brazylijczycy nagrali też wspaniały film, na którym do igrzysk przygotowują się zwierzęta z brazylijskiego lasu. Na tym zwiastunie jaguary prężą swe mięśnie do sprintu, wyjce rude grają z wyjcami czarnymi w siatkówkę, leniwiec wykonuje ćwiczenia gimnastyczne na gałęzi, mrówkojad rzuca młotem, a dwa kajmany skaczą synchronicznie do wody.
Zresztą Brazylijczycy znaleźli zwierzę wprost idealnie nadające się do roli maskotki dużej imprezy sportowej – w ich wypadku były to piłkarskie mistrzostwa świata. Chodzi o bolitę, zwanego pancernikiem kulistym. Bolita jest mieszkańcem Brazylii, a my ją możemy widzieć jedynie w zoo. Zwierzę to potrafi się bowiem zwinąć w idealną kulę, a płytkami na swojej głowie i ogonie jeszcze tę kulę domknąć. Wspaniale wtedy przypomina piłkę, więc taki pancernik imieniem Armadillo stał się świetną maskotką mundialu, a zarazem przyczynił się do tego, by wszystkie dzieci poznały nowe zwierzęta żyjące na świecie, a wymagające ochrony i troski.
Jak myślicie, które zwierzę byłoby najlepszą maskotką, gdyby igrzyska odbyły się w Polsce? Żubr? Bielik? Może bocian, których mamy tak wiele i które są polskim symbolem? A może ktoś mniejszy – wróbelek, sikorka czy sroka? Jak myślicie?